Tomasz Sikorski

Słońce Zenona
wideo, 2'26'', loop, 2014-2020

bez tytułu
obiekt, 2020

Zenek

W moich wspomnieniach pojawia się Zenek z pierwszych lat naszej znajomości jako ambitny artysta, pasjonat nowej sztuki (wtedy to określenie jeszcze miało sens) i świetny organizator. Był wtedy młodzieńcem o niezwykle długich rzęsach, nieśmiałym, uciekającym spojrzeniu, łagodnym uśmiechu i specyficznym, okraszanym chrząkaniem, sposobie mówienia. 

Poznałem Go wiosną roku 1987 podczas zorganizowanego przez Niego niezwykłego wydarzenia jakim było II Biennale Sztuki Nowej. Zenek zdobył fundusze i ściągnął z całego kraju do Zielonej Góry tzw. galerie niezależne z ich artystycznymi prezentacjami. Pracownię Dziekanka (którą w jej ostatnim okresie prowadziłem z Joanną Kiliszek) reprezentowali: Mirosław Bałka, Krzysztof Knittel, Zygmunt Piotrowski, Mikołaj Smoczyński, Marek Sobczyk, Ryszard Woźniak i niżej podpisany. Wystawy, występy i performansy odbywały się w wielu miejscach w mieście. Także na ulicach. Zenek był przez kilka dni Biennale w ciągłym wirze. Bliżej poznaliśmy się i zaprzyjaźnili dopiero pięć lat później. 

Pewnego dnia Zenek zadzwonił do mnie z ofertą pracy na uczelni zielonogórskiej (wówczas była to Wyższa Szkoła Pedagogiczna). Jako wicedyrektor powstającego właśnie Instytutu Sztuki i Kultury Plastycznej zaproponował prowadzenie pracowni grafiki oferując mi (wówczas magistrowi sztuki) na początek chyba 1/4 a może 1/8 etatu starszego wykładowcy. Wydało mi się to  nieopłacalne, szalone i nierealne. Z Warszawy do Zielonej Góry jest przecież 450 km! Ofertę jednak przyjąłem, bo w moim życiu pojawiła się córeczka i trzeba było jakoś zadbać o finanse w nowej, chaotycznej i niepewnej rzeczywistości początków III RP. W Instytucie pracowałem 11 lat prowadząc od roku 1994 jedną z pierwszych w Polsce (być może pierwszą), dyplomującą Pracownię Intermediów. Artystycznie rozumieliśmy się z Zenkiem doskonale, dyskutowaliśmy o sztuce i uczelni, snuliśmy plany kolejnej edycji Biennale. Trochę dzielił nas gęsty dym papierosowy i opary winka. Łączyła za to promienna Magda i ich piesek (Joseph) Bojs.

Klimat w rozwijającym się Instytucie i moja relacja z Zenkiem i kilkoma innymi osobami  popsuły się wraz z nadejściem nowego rektora (chyba w roku 2002) i wprowadzanymi przez niego zmianami, które próbowałem zrozumieć, ale sposobu ich wprowadzania nijak nie mogłem zaakceptować. W Instytucie powstał chaos i niepewność. Pojawiły się antagonizmy,  schizmy i secesje. Z ulgą, ale i z żalem pomieszanym z goryczą, zrezygnowałem wkrótce z pracy w Uniwersytecie Zielonogórskim, a razem z moim odejściem urwała się i moja relacja z Zenkiem.

Świadomość artystyczna Zenka, Jego twórczość, organizowane przez niego kolejne edycje Biennale Sztuki Nowej i Jego wizja nowoczesnej szkoły sztuki przyczyniły się do ożywienia artystycznego Zielonej Góry, gdyż skierowały wielu lokalnych artystów i studentów w stronę eksperymentu, transgresji i poszukiwania własnych dróg. Zaowocowało to wieloma oryginalnymi i wyrazistym postawami artystycznymi i młodej kadry Instytutu i jego absolwentów. Jak to w kulturze: ani przyczyn, ani efektów jakościowego skoku sztuki w Zielonej Górze w latach 90. XX w. nie da się dokładnie zmierzyć, ni oszacować. Ale to było widać, słychać i czuć. I widać to do dziś. I chwała Mu za to. 

Na wystawie Lot Ikara, poświęconej pamięci Zenona Polusa, dedykuję Mu dwie prace. Jedną z nich jest SŁOŃCE ZENONA, które zachodzi, ale zajść nie może. Oto paradoks (naszego) Zenona. 

Tomasz Sikorski, wrzesień 2020